praca nad głosem, zmiana wysokości głosu

Kobieco czy po męsku? Czyli o właściwym głosie we właściwym ciele.

Dziś nietypowo.

Nie będę udzielać rad, jak mówić, co jest dobre, a co złe w naszym brzmieniu, ale opowiem o sobie, a raczej o tym, jak dojrzewałam do zajęcia się najnowszą i najmniej popularną częścią mojej działalności. Będzie o pracy nad głosem osób transpłciowych, czyli tych, które przechodzą żmudny proces tranzycji i wraz z innymi zmianami, które następują w tym procesie, chcą również zmienić brzmienie głosu. Będzie o feminizacji głosu.

Zajmuję się tym od kilku lat.

Zadziałał przypadek. Będąc kiedyś u znajomych zobaczyłam brytyjski  film dokumentalny „Mój tata jest kobietą”. Wciągnął mnie. Gdy z zainteresowaniem śledziłam sceny przedstawiające, jak bohaterka filmu pracuje ze specjalistami nad zmianą głosu na brzmiący bardziej kobieco, dotarły do mnie słowa męża: Dlaczego właściwie ty się tym nie zajmiesz?  W pierwszym odruchu odpowiedziałam: Przestań, to nie dla mnie! Ale to pytanie zostało w mojej głowie i dźwięczało tam dostatecznie długo, by sprowokować mnie do działania. Zaczęłam szukać  informacji na temat metodyki zmiany wysokości i barwy głosu osób transpłciowych. Literatury nie znalazłam w zasadzie żadnej. Przynajmniej w Polsce. Znalazłam za to sporo relacji filmowych z takiej pracy (najczęściej samodzielnej, bez pomocy żadnych specjalistów), nakręconych przez osoby, które miały dość determinacji, by dojść do kobiecego głosu. To również nie były polskie nagrania, co ma znaczenie o tyle, że fonetyka każdego języka jest inna i inaczej się nad głosem i wymową w każdym z tych języków pracuje. Nagrania te jednak dały mi pewną orientację w kwestii efektów, jakich można oczekiwać.

Moja dotychczasowa wiedza i doświadczenie pozwoliły mi z kolei  – mimo braku stosownych publikacji – określić, w jakim kierunku zmierzać zmieniając głos z męskiego na damski i jak osiągnąć najlepszy efekt. Odkryłam m.in., że poza dążeniem do podwyższenia tonu głosu (czyli uzyskaniem właściwej częstotliwości dźwięku) istotne jest uruchomienie bogatego rezonansu w głowie, przy jednoczesnym ograniczeniu wibracji w klatce piersiowej, zwiększenie melodyjności, zmiana intonacji. Ucieszyłam się, gdy potwierdzenie moich „odkryć” znalazłam w książkach, które w tzw. międzyczasie zdążyłam zamówić  za granicą. Nic mnie już w nich nie zaskoczyło.

To dodało mi pewności w dalszych działaniach. Nawiązałam kontakt z fundacją działającą na rzecz osób transpłciowych, której zaproponowałam darmowe zajęcia, zastrzegając oczywiście, że to moje pierwsze doświadczenia z osobami transseksualnymi. Fundacja przystała na moją propozycję. I tak zaczęła się kilkumiesięczna praca, podczas której miałam szansę wypróbować swoje metody, wybrać najlepsze, najbardziej skuteczne ćwiczenia, sprawdzić, jakimi drogami iść, gdy coś nie wychodzi. Przede wszystkim jednak miałam szansę poznać osoby, które z tak ogromną determinacją i zaangażowaniem walczyły o to, żeby żyć zgodnie z tym, kim się czują.

Od tamtej pory minęło kilka lat. Pracuję z osobami transpłciowymi dość regularnie, choć to oczywiście wciąż nieliczna grupa moich klientów. Grupa, która wymaga ode mnie największego zaangażowania i uwagi. To trudna praca. Trudna dlatego, ze głos trzeba zmienić wbrew warunkom anatomicznym. Dla niewtajemniczonych nadmienię, że w całym procesie tranzycji mtf  samoistnie nie następują żadne znaczące zmiany dotyczące aparatu głosowego. Krtań jest zwykle już po mutacji  – większa , dłuższe i bardziej masywne fałdy głosowe. A to są właśnie elementy, które przesądzają o wysokości głosu. Terapia hormonalna niczego już tu nie może zmienić, bo przecież krtań nagle nie stanie się mniejsza, a fałdy głosowe krótsze i cieńsze. To, co się w krtani zadziało w okresie dojrzewania, jest nieodwracalne. Cała praca nad głosem koncentruje się więc na tym, by mimo takich warunków anatomicznych uzyskać efekt charakterystyczny dla zupełnie innej budowy krtani. I, co ważne, żeby to brzmienie było naturalne i komfortowe dla mówiącego. Nie chodzi bowiem o to, by mówić falsetem albo piskliwym głosikiem przywodzącym na myśl postaci z kreskówek. Nie chodzi też o to, by dobre brzmienie codziennie okupować ogromnym wysiłkiem i zmęczeniem.

Coć nie jest to łatwe zadanie, to na szczęście jednak przeważnie się udaje. Niestety, nigdy nie można przewidzieć dokładnie ostatecznego efektu, bo zależy on nie tylko od budowy aparatu głosowego, ale też od wielu innych czynników, takich jak chociażby zaangażowanie osoby zainteresowanej w ćwiczenia, zależy też od wiary w efekty tych ćwiczeń, gotowości do „rozstania się ze starym brzmieniem”, ogólnym stan psychofizycznym ćwiczącej, wrażliwści słuchowej, słuchu muzycznego i wielu innych, bardziej już związanych z sytuacją osobistą,  czynników.

Mimo tej nieprzewidywalności  jest to jednak praca, która przynosi mi ogromną satysfakcję. Lubię wyzwania  i zwyczajnie po ludzku lubię pomagać. Cieszy mnie radość ucznia, do którego wreszcie podczas rozmowy telefonicznej zwrócono się  „Proszę pani” a nie „Proszę pana”. Cieszy mnie, gdy tego nowego głosu zaczyna używać na co dzień, nie tylko w moim gabinecie. I cieszy, gdy wracając po tygodniu czy dwóch na kolejne zajęcia, nadal brzmi kobieco.   A najbardziej mnie cieszy, gdy może już z mojej pomocy zrezygnować, bo nowy głos staje się wreszcie jego głosem.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *